11/03/2020
Fabryka Słów
3
Jeśli można powiedzieć o fabule książki, to jest to bez wątpienia jeden prosty zwrot: totalna masakra. Dzieje się dużo, szybko. Chociaż czy to coś nowego? Owszem, bo dzieje się więcej i szybciej niż poprzednio. Nie sądziłem, że się da, ale jednak. Jedno jest pewne, nudzić się z tą książką nikt nie będzie. […] Finał sam w sobie nie jest zaskakujący… do ostatniej strony. Tam dzieje się coś, po czym trzeba zbierać szczękę z podłogi. Już dawno czytałem książkę z takim cliffhangerem.
Świetne opisy, które nie pozostawiały złudzeń w jakim świecie rozgrywa się fabuła książki. Pędzące i barwnie opisane akcje, które nie pozwalają nam odłożyć książkę na później no i ciekawość, jak to wszystko się zakończy, przecież tyle tam się wydarzyło.
Najnowsza książka Gołkowskiego, początek kolejnej serii, to cyberpunkowa dystopia w najlepszym wydaniu. Czerpie z klasyki i stereotypów, żeby wydestylować je w wysokonasycony, przerażający w swoim prawdopodobieństwie świat. Może fajnie byłoby mieć cyberrękę, ale wdychać toksyczne powietrze już niekoniecznie. Mam podejrzenie, że na razie starczy nam to jako morał z Sybirpunka.
Ta powieść jest jak gość z okładki. Niezbyt ładna, bez wzniosłych wartości, ale gwarantująca, że będzie ciekawie, intensywnie, a w magazynku nie zostanie ani jeden nabój.
Oczywiście, czym byłaby powieść Gołkowskiego, bez chociażby lekkiego podszycia humorem. Już samo umiejscowienie fabuły w futurystycznej Republice Rosyjskiej stanowi świetną bazę pod zabawne z naszej perspektywy treści. Gołkowski, jako człowiek zaznajomiony z kulturą słowiańską, dobrze to wykorzystał i wplótł sporo swojego specyficznego poczucia humoru w karty powieści tak, by od czasu do czasu na twarzy czytelników zagościł przysłowiowy banan.